Dzień 1456. Kończy się ósmy dzionek w szpitalu. Gdyby nie uczucie płonących pleców, nocne gorączki gdy budzę się spocony jak po maratonie i słabiutka kondycja odnóży, rzekłbym, że idzie wytrzymać. Ale ciężko. Brakuje mi bliskich i dzięki ci Panie za Internet bo zawsze wieczorkiem mogę pogadać z Milusiem i Ajlawju. Niestety łącze jest za cienkie żeby był obraz, ale głos wystarczy. Jutro kolejny posiew z moczu, więc poszukiwania źródła infekcji ciąg dalszy. Jak to pokonają, i gorączki ustaną, będą chcieli mi zrobić urografię, a to oznacza dzionek na porcelanie. W grę jeszcze wchodzi k konsultacja urologiczna i dalsze losy nerkowego kamieniołomu, ale kiedy to nastąpi to nie mam pojęcia. Dziś przepadła mi wizyta u lekarki-specjalistki od SM. Dobrze, że wcześniej zaklepałem kolejną wizytę na połowę stycznia, bo tam się czeka prawie pół roku, a potrzebuję od nich glejt, że jestem pod ich opieką. Potrzebny mi będzie, bo mam niedługo komisję rentową w starej firmie, a oni zbierają takie kwity.
Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale to dobrze, że na razie skończyły się ciepłe dni i nie trzeba otwierać okien. Z tej strony oddziału nefrologii Szpitala Wojewódzkiego jest hałas jak w fabrycznej hali. Widok z okna mojej celi wszystko wyjaśni.
A tak wygląda obraz nędzy i rozpaczy…