Dzień 1114. Jeszcze jutro rano ostatnia wlewka i do domu na rekonwalescencję. Tu na miejscu już niewiele mogą mi pomóc. Doctore M to lekarz, którego bardzo lubię i cenię, jednak to lekarz a nie cudotwórca. Po zakończeniu kroplówek cała nadzieja w domu. Ćwiczenia i bliskość najbliższych. Rano jak wstanę, to do południa- do 13 tej jest w miarę. Idzie wyżyć. Mijają ze trzy godziny i zaczyna się jazda. Nadchodzi ból i zdrętwienie obu nóg, sięgające aż do połowy pleców. I dalej nic z tym nie mogę zrobić. Taka rozpierducha trwa od sławetnego końca lipca i końca Mistrzostw Europy w gałę. Zainteresowany się domyśli… To już czwarty miesiąc i drugi taki mocny rzut w tym czasie. Mogło być spokojnie, ale za dużo to i świnia nie zeżre. Ktoś zapomniał o sprawach dla innych dużo ważniejczych niż praca, ale nie zapomniał o swoich przyjemnościach. Życzę mu dużo zdrowia, choćby kosztem mojego.
Dziś siedzę oststnią dobę w szpitalu, a mogłem być na pierwszym kinderparty u małej Toli. Toluś, wujek pamięta, przeprasza że go nie ma, i obiecuje Ci to wynagrodzić. Tysiąc buziaczków w tą malutką buźkę.