Dzień 1015. Kolejny dzień w Sianożętach. Dziś Solarek dawał radę na tyle, że daliśmy sobie spokój z plażowaniem, wczoraj poleżałem plackiem pod parasolem, obserwując wodno-materacowe wygłupy Milusia. Są foty, ale tu jest za mała moc obliczeniowa, aby je wstawić. Ale będę próbował. Sianożęty to zupełnie inna bajka niż Mielno-Unieście. Spokój i cisza jest nawet w centrum wsi. Nasze pole jest na samym końcu miejscowości, więc idąc ku początkowi, będzie ze dwa kilometry. Dodać dwa na powrót i mamy całkiem ładny spacerek dla moich słabych odnóży. Trenując, może osiągnę jakieś „olimpijskie” wyniki na koniec pobytu. Najważniejsze, że Ajlawju i Miluś są zadowoleni. Oni też muszą bateryjki podładować na cały kolejny rok. Przed chwilą gadałem z Dzidzią. Siostra jest niedaleko, bo w Pogorzelicy. Gadała ze znajomkiem, że dopiero co przed Szczecinem była piękna burza z gradem jak kurze jajca.
Jutro w nocy do Łazów zjeżdża Black-Jack z familią. Na pewno się spotkamy.