Dzień 1011. Od rana towarzyszy nam wszechobecny szum. I nie jest to jakaś przypadłość laryngologiczna, lecz zwykły deszcz. Napierniczał sobie od rana, aż do popołudnia. Wczoraj, nie było czym oddychać a dzisiaj dzień słotno-mokry. Nigdzie się nie wybieramy. Koczujemy w wigwamie i zbijamy bąki. Miluś pozbył się dziś górnej prawej trójki. Nie wiem czy wróżka zembuszka odpali mu jakiś grosik za tę stratę. Powoli się aklimatyzujemy do nowych warunków. Ten Camping jest inny od tego w Unieściu. Inny standart. Po prostu czysto, schludnie i zielono. Co innego niż w Unieściu. Tam były to przedmieścia Mielna, więc ilość narodu na ulicach, była wprost proporcjonalna, do braku miejsca. Na razie jest ok. Jeszcze tylko na słońce trzeba poczekać i będzie komplet bo plaża jest czyściutka i szeroka. Nawet kamyka nie uwidzisz i trzeba będzie młotek nosić, że by paliki parawanu poprzybijać.
I jeszcze fotki.