Dzień 1009. Jutro w nocy ( a właściwie nad ranem) jedziemy do Milusia. Już się nie mogę doczekać. Tam w Sianożętach mają piękną plażową pogodę, a u nas we Wrocku upał ponad 30 stopinków. Na traskę będzie chłodek. Jacek postanowił jechać z nami, bojąc się o nasze zdrowie. „W końcu wczoraj wypuścili mnie ze szpitala” , ale kawałek na pewno będę chciał pokierować. Muszę przecież wracać do formy. Dziś dzwonił do mnie mój serdeczny kolega Włodziu Sz. Zaniepokoił mnie stanem swojego zdrowia. Też nęka go jakaś przypadłość neurologiczna. Poleciłem mu lekarza u którego zaczynałem swoje leczenie. Czeka go na pewno dużo badań do zrobienia i wiele wytrwałości. Życzę mu duuużo zdruffka , szczęścia i wytrwałości w walce.
Dużo czasu do wyjazdu nie pozostało. W żadnym razie by mi to nie przeszkadzało, gdybym nie miał na lewej ręce kukiełki z opatrunku ( pozostałość po pechowo usuniętym we środę w nocy wenflonie). Cała dłoń mnie naparza, zastosowane okłady z liścia kapusty niewiele pomagają. Dziś niestety musieliśmy pojechać na oddział do szpitala i siostry zastosowały antybiotyk.
Reszta mojego wspaniałego ciała też nie wygląda lepiej. Plecy, aż do pośladków przypominają sorbet truskawkowy, a to poprostu wyłażą krostki uruchomione przez sterydy. Nogi są sztywne, aż do łopatek ,i tak sobie po cichutku cierpię, i czekam aż mi coś się polepszy. Generalnie czuję się DO DUPY.
no to ja nie narzekam… mi chociaż pomaga C2H5OH… boję się tylko co będzie w razie przedłużającej się takiej kuracji przeciwbólowej…