Moja koleżanka, niosąca taki sam krzyż jak ja Ania Zelent, policzyła trochę pieniędzy i dodała parę procentów. Wyszło jej takie oto podsumowanie.
Policzmy sobie, dla kogo jest Gilenia. Ile trzeba by zarabiać pieniędzy, aby sobie olać, że państwo nas olewa i pójść sobie do apteki i w spokoju kupić lek. Miesięczna kuracja kosztuje 9100 PLN. Aby zarobić tyle netto, trzeba by mieć pensję ok 11 830 PLN brutto. No ale jeszcze trzeba z czegoś żyć. Weźmy sobie statystycznego mieszkańca Wrocławia, powiedzmy analityka finansowego- 5000 pln brutto miesięcznej pensji (tak, tak, sporo, no ale takie właśnie niech będzie ta hipoteza)i załóżmy że to wszystko potrzebne mu do życia, kredytów i szczęścia. Zatem, aby żyć normalnie i mieć na ten lek, trzeba by zarabiać 16 830 pln. To wyżej niż mediana zarobków członków zarządu.
10% Polaków zarabia powyżej 5850 PLN, pewnie ułamek z tego powyżej 16 830 PLN, załóżmy optymistycznie że 3%. 3% Polaków to 1,140 mln osób. Epidemiologiczność SM to ok 1 chory na 600 osób. Czyli (upraszając że rozkład zachorowań jest równy w poszczególnych grupach zarobkowych) mamy 1900 osób z SM w grupie top- zarabiających. Jakieś 5% z nich potrzebuje Gilenii. 80 osób teoretycznie w tym kraju za pracę swoich rąk czy intelektu może sobie iść do apteki. 80 osób na 60 tyś Chorych. 0,1% wszystkich Chorych w Polsce.
Słownie – zero przecinek jeden procent.
Bo Polska to jest piekna kraj… Opiekuńcza i prorodzinna…