🙁 Dzień 859. Przedwczoraj, popołudniu jeszcze, byłem na spotkaniu SW Bikersów. Pośmialiśmy się, ustaliliśmy parę spraw związanych ze Stowarzyszeniem i Rajdem Kocich Gór. Później już w domu, po wieczornych oblucjach, nakleiłem sobie na lewy półdupek przeciwbólowy plasterek. I wszystko było git, aż do rana. Rano jeszcze wstałem w miarę normalnie, a po godzinie usiadłem i nie mogłem się podnieść. Q..wa o co znowu kaman!Plaster chyba się pogryzł z Łódzką chemią. Bo co innego. Całą sobotę gniłem w wyrze. We łbie wir, na jedzenie patrzeć nie mogę a do wygódki po ścianie. Wspaniale. Koniec miesiąca. Grafki na obiekty trzeba rozwieźć, a ja leżę jak świński ogon na gnoju.
Dziś niedziela. Jest trochę lepiej. Niewiele, ale zawsze to coś. Nie mam siły, żeby do kościoła pójść. Bozia to widzi, i wie czemu mnie nie będzie.
Mogę choć po domu pokuśtykać. Po ścianach, bo po ścianach, ale zawsze do przodu. Ciekawe jak będzie jutro…
Ty się mi tu nie wygłupiaj bo sezon za pasem 😉