Dziś środa. Nie pisałem, bo w sobotę 10 września rano zabrało mnie pogotowie. Ataku kolki nie dało się rozgonić No-spą w domu. Z bólu, mało futryny nie obgryzłem. Na miejscu (oczywiście na Weigla) procedura trwała ze trzy godziny. Najpierw na oddział urologiczny, gdzie zbadał mnie lekarz, zrobił pierwsze USG i założył mi cewnik. Później znów na izbę przyjęć, skąd pielęgniarz przewiózł mnie na RTG i znowu na izbę przyjęć. Tam czekałem prawie dwie godziny na wynik RTG i opis. Przeciwbólowych nie dali. Dopiero jak przyszły wyniki zostałem przyjęty na oddział urologii. Tam dostałem kroplówki z lekami przeciwbólowymi i rozkurczowymi. Po paru godzinach ból ustał i na razie nie powrócił. Trzymali mnie do wtorkowego popołudnia, bo była opcja rozbicia kamola laserem na miejscu w szpitalu. Niestety maszynie brakowało jakiegoś włókna i pomysł poległ. Dowiedziałem się, że w ciągu najbliższego miesiąca maszyna nie ruszy, więc mogę się zbierać do chaty. Prywatnie udało się wbić w termin na przyszły tydzień, ale nie na laser, tylko na ultradźwięki. Ważne, żeby rozp… ten gruz. Później tylko trzeba będzie piach po tłuczeniu wusiurać (będzie piekło).
Szpital, pomimo że nic tam nie robiłem, jest męczący i wyjaławia organizm. Muszę uważać, żeby teraz nie podłapać jakiejś infekcji. Zacząłem łykać codziennie Alveo (zioło takie), zobaczymy czy coś się poprawi.