5 stycznia udało mi się wyjechać do szpitala rehabilitacyjnego w Kamiennej Górze szumnie zwanego Dolnośląskim Centrum Rehabilitacji. Załapałem się na turnus. Byłem bardzo happy. Miejsce urokliwe, wręcz zajedwabiste. Las, cisza, śnieg. Ale nie przez pięć tygodni… Mróz -20, śnieg po szyję, między drzewami tylko tyłki saren i cienie zejęcy. Luz. Gdyby jakiś fizol nie spier…lił szafy z internetem to było by lżej.
W pokoju ulokowali mi gościa po wylewie. Prawie nie mówi, prawie nie chodzi. Ale poza tym spoko. Do nocy… Boże jak ten facet chrapał. On nawet nie chrapał – on charczał, dusił się, umierał, tonął i znowu wyłaził na brzeg. Doraźne sposoby nie pomagały. Co go pykłem to się zaraz odwracał spowrotem na wznak i jechał dalej. Padłem koło czwartej jak pokuśtykał do kibla. Dopiero po pięciu dniach koleżka wyrwał się do miasta i kupił mi stopery. Takie parafinowe. Sprzęt wart milion dolarów. Normalnie przespałem CAŁĄ NOC :-)))
Za dnia odbywały się normalne zabiegi . Miejscowa krio skierowana na kręgosłup, moczenie nóżek w ciepłej wodzie z bombelkami (wirówka), masaże kopytek – masażysta spoko koleś ze Świdnicy, też moturzysta (pozdrawiam) no i oczywiście ćwiczenia. Dużo ćwiczeń. Czas na sali fizykoterapii był nielimtowany. Od 7.00 do 16.00. Z rana nie było miejsca jak wszyscy „pensjonariusze” ruszyli na maszyny, ale później, tak po 12 nie było problemu.
Któregoś dnia skończyła mi się woda mineralna. Dramat. Dostawy z domu zawieszone, bo śnieg zasypał dojazd. Ratowałem się gotując wodę w czajniku i przelewając do butelki. Ale ileż można. Na terenie był sklepik, ale spory kawał drogi trzeba było iść przez zimę. Jakieś 700 metrów w jedną stronę. Dla zdrowego to pikuś, ale dla mnie równie dobrze mógłby być w Chinach. Przemierzałem korytarze licząc krokami metry żeby sprawdzić czy dam radę dojść. Na następny dzień zebrałem siły, namówiłem sąsiada i pokuśtykaliśmy do wodopoju. Zeszło nam z półtorej godziny, ale zakupy zrobiłem. Po powrocie padłem i spałem do wieczora. Do domu wróciłem 13 lutego. 16 lutego o 6.15 rano odszedł mój przyjaciel Mariusz Heller. Rok walczył z guzem mózgu i przegrał. Została pustka. Strasznie mnie to zgasiło. Znaliśmy się jeszcze ze szkoły…